Pozytywka.
Nie od razu ta fotografia przyciąga, nie od razu otwiera się dla widza, trzeba kilku spojrzeń nie tylko okiem uważnym, trzeba chwili skupienia - całkiem jak na małej atłasowej kanapce siedząc w galerii no choćby jakiej d’Orsay – sam na sam z obrazem, impresje chłonąc.
Światło. Dopiero po chwili widz może spostrzec, że naturalne odgórne oświetlenie spotyka się z jakiś nie oczywistym, może odbitym światłem od symetrycznych kafelków holu jasnym promienieniem. Jest go pełno, wiruje na ramionach modelki, oświetla właśnie od spodu spiralną, ku jasności wiodącą konstrukcje schodów. Jest nad i pod. Wibruje na jasnych włosach, ktoś powie wypalonych, a ja – uczynionych środkiem kompozycji, z którego oko widza co rusz ku górze i z powrotem na dół aż do stóp wędruje odkrywając co rusz nowe niespodzianki.
Modelka. Zapowiedzią marionetkowego ruchu są skrzyżowane nogi i w podobny sposób złączone ręce, które tylko ,gdy ktoś wprawi tą owalną scenę na której Autor umieścił wystylizowaną laleczkę w kolisty ruch, - wzniesie je górze, uniesie opuszczoną główkę, wykona piruet w którym sukienka z rozwiniętymi koronkami zawiruje, i gdy muzyka ucichnie powróci do tej spokojnej pozy wyczekiwania na kolejna pa. Tak dzieje się za każdym razem gdy spoglądamy na tą kompozycję wspomagani wirowaniem spiralnych schodów!
Walor. Wyblakły, pieczołowicie czyszczony przez Autora z niepotrzebnych barw, zamknięty w wyblakłych, zakurzonych tonacjach, wypalonych słońcem, przenikających się wspólnym dla całej sceny seledynem zatopionym w kleistej lamperii. Nie na darmo tym samym pędzlem kusa sukienka i owalna ściana jest malowana, - tu wszystko jest ze sobą powiązane, sklejone, dopieszczone i wycyzelowane!
Kompozycja. Nie może być inna, jeśli opowieść ma się snuć i snuć. W kadrze niczym z zapomnianego fotoplastykonu, kursujemy za sprawą intencji Autora co i rusz, góra dół, dół góra, gdzie schody wbijają się precyzyjnie w kompozycyjny zaczątek lewego, górnego kadru i wracają ślimaczą spiralą aż do nóg, gdzie wszystko bierze swój początek, by wystrzelić linią modelki ku światłu, ku górze i z powrotem spaść w teatralny krąg światła na samym dole. Jeśli ktoś chce, może się wślizgnąć znów w okolice pierwszego piętra po poprószonej światłem , wyślizganej tysiącem dłoni poręczy. Tak, poczucie zatrzymanego ruchu, a więc jego nieuniknione istnienie w nieruchomym! kadrze (jakaż to umiejętność) potęgują porozrzucane tu i ówdzie ziarenka zeskrobane ze starego, czarno białego filmu. Tak, to czuje się razem z kurzem, który za sprawa tego pieczołowicie poutykanego ziarna wiruje w zamkniętej, dusznej przestrzeni.
Zaskoczenie. Zwróćcie proszę uwagę na te zdawałoby się nienaturalnie skrócone perspektywą klatki schodowej schody na lewo, tuż nad głową modelki! To tamtędy Bunuel i inni, choćby kubiści, musieli chodzić – taka nienaturalnie naturalna perspektywa musiała ich zapłodnić! Już za same takie opowieści Autorowi piksele bym glansował jak talala!
I jeżeli Autor nie zamierzał takich asocjacji dokonywać, o których powyżej, to otwierając na chwilę oko obiektywu i wpuszczając tą niepowtarzalną atmosferę tak, by wymieszała się z milionami pikseli to nic, - to i tak się tam dzieje w naszych oczach. A jeśli zamierzał, to tym bardziej kolejny raz na kanapce przysiadam i chłonę atmosferę starej pozytywki, co w duszy gra, za co serdeczne pstryk, pstryk!
| | | |